Poezja



Duchowa konwulsja

Przychodzą dni, gdy się utwierdzam,
Że jestem błotem, smrodem swego wnętrza,
Które tak piękne, syte, powabne,
Lecz na wierzch w ubogie szmaty szkaradne
Ubrane, albo też niczym nagie
Na pośmiewisko przez życie wysłane.

I czego się dotknę, to jakby łamię
Na małe kawałki, co kują mnie w ręce.
I boli serce - jak gdyby umiera,
Zwłoki mych marzeń, dławiąc się, pożera.
I dusi się, kasła, wszystkim tym rzyga
- ni to gorące, ni zimne… letnie chyba.

Mierzi mnie to, duszę mi mroczy,
A usta me w bluzgach piekących moczy,
A oczy potem strachu zalewa,
Kołdrę i pościel sfajdaną lękiem rozdziera.
I na stół ją rzuca ze wstrętem, z pogardą,
We wstydzie, przy gościach, ją wpycha do gardła.

Ja dławię się sobą, tak dławię dzień za dniem
I wołam o litość, o łaskę, poradnie
Dla mego serca, dla mojej duszy
- kruszy się serce, dusza się kruszy.
I rozum już blednie, lecz wiary nie traci
- uratuj, Panie, nim szanse me życie straci!

(maj 2013)



Oczyszczenie

Samo-połykanie życia swego lęków
W paradoksie rozłożonych ramion.
Ból pokuty siedzących w brzuchu nerwów.
Absolutu wierności bermudzki kanion.

Odwrócenie młodej rzeki biegu,
Głupstw wstydliwych odsączanie,
Wylewanie pieprzonego brudu.

Wszystko z nadzieją na wybaczenie,
Głowy skinienie, ciepła przekazanie.
Pokochanie. Wspólne ludzkie śniadanie.
Boskie grzechów odpuszczenie.

Pojednanie.
Wieczne pojednanie?

(grudzień 2012)



Pół litra...

Pół litra sztuki
Nieuki
Pół litra wódki
Po niej to są uczone skutki...
Uczone życiem płytkim
I brzydkim
Bełkoczącym na poziomie chodnika
I znika
Cała powaga - zwracasz ją
Zazwyczaj na kolanach
To zamach?
Chyba na samego siebie
Że niby jak w niebie?
Pół litra do piekła
Nie kłam!
Niżej schodzić nie trzeba...

(czerwiec 2012)



***

Wyrzucić by trzeba worek śmieci
Stosy fiołków jęczących przez dzieci
Otwórz otwory
Muchy - potwory
Wylecą przez okna pamięci

(luty 2012)